31 July 2008

Chill out in Chile

Dojechac do Chile moi Mili, znaczy pokonac Andy. Tym razem nie o wlasnych silach, a wygodnym autobusem, przebilysmy sie przez gory. A droga byla dluga, kreta, sniezna i daleka.
Serpentyny, zakrety smierci i granica. Granica argentynsko-chilijska z trwajaca dwie godziny kolejka po wizy i baaaardzo dokladna kontrola bagazu. Przygoda nie bylaby przygoda, gdyby Bl nie przemycala w plecaku nielegalnych produktow... Tylko jej bagaz nie przeszedl proby wielkiego rentgena. Jak sie okazalo, probowala przemycic zakazane w Chile owoce (jako ze Andy sa niemal niezawodna granica chroniaca Chile od chorob i zaraz reszty kontynentu, przepisy zabraniajace wwozenie produktow organicznych sa bardzo surowe). Podczas gdy my z Chola pekalysmy ze smiechu, Joasi trzesly sie nozki gdy rozkladala przed groznym straznikiem swoje skarpetki. Hehe.
Cala przygoda skonczyla sie dobrze, zapakowali caly majdan do autobusu i wyruszylismy w dalsza droge (Mendoza-Santiago, 7h). Widok zza okna powalajacy! Po prawej stronie minelismy Aconcagua (6959 m n.p.m. - najwyzszy szczyt Ameryki Poludniowej) - niesamowite! Stoki pelne narciarzy, gory siegajace nieba i konca swiata!
Po kilku godzinach krajobraz zmienil sie diametralnie - za gorami rozposciera sie zolta pustynia pelna westernowych kaktusow. I chilijskie hacjendy - witajcie w innej bajce.

W Santiago - power of HC - goscimy sie u Maria, zapoznanego przed dwoma laty w Krakowie. Siedzac nad piwem w zakurzonej Rdzy, sluchajac wykladu o poezji Nerudy, nie przypuszczalsymy nawet, ze kurtuazyjne "jasne, odwiedzimy Cie kiedys w Chile" moze kiedykolwiek okazac sie prawda. A jednak :)
Mario swietowal akurat swoje urodziny - to jak wspaniale przyjal nas on, jego przyjaciele i rodzina, przechodzi wrecz pojecie goscinnosci. Mama, choc nie jestesmy w stanie porozumiec sie w zadnym ze znanych nam jezykow, juz wczoraj, na specjalnie dla nas wyprawionej tradycyjnej chilijskiej uczcie, powiedziala ze jestesmy dla niej jak corki. Siostra zabrala nas na wyrafinowana 80's impreze dla yuppie, w gorujacym nad Santiago zameczku. Tu sie dzieje naprawde duzo!!!
Santiago jest swietne - nowoczesnosc wymieszana z chilijska egzotyka, mimo swojego ogromu posiadajace klimat wakacyjnego kurortu. Nas miastem, niemal jak w Rio, na San Cristobal goruje wielki posag Marii Dziewicy. Romantyczne wzgorze Santa Lucia (na zdjeciu), malownicza i knajpiana Bellavista, przepiekna katedra, tarot, latynoskie dewocjonalia, rzeka Mapocho (nb jest to nazwa lokalnych Indian) i muzeum Bellas Artes. Na kazdej lawce zakochani. My zakochane w miescie!
A oto jak nasz infantylizm i konsumpcjonizm siegnal zenitu.
Nastepny cel to Valparaiso - polozone nad Pacyfikiem (teraz to juz naprawde "oh, my god I can't believe I've never been this far away from home!") - romantycznie sypiace sie miasto chilijskiej bohemy. A 2.sierpnia znow los tulaczy - wracamy do Argentyny. Mendoza, kawa na dworcu i ciag dalszy trwajacej (jak dobrze pojdzie) 28 godzin podrozy do Salty. Adios!

28 July 2008

Argentyna, Mendoza, szczyt Lomas Blancas 3850 m n.p.m. - zdobyty!

Piekne, dostojne, grozne i legendarne Andy!
I jak w temacie - zdobyte!
A przynajmniej mala, malenka, choc wcale nie bylejaka ich czesc.
Zaczelo sie niewinnie od wspinaczki terenowym wozem przez serpentyny drog przedgorza. Wizyta w klubie argentynskich lazikow, dwoch bardzo zawiedzionych naszym brakiem hiszpanszczyzny mlodzianow i dwa najpiekniejsze na swiecie psy. A potem wspinaczka...
Jako ze na takiej wysokosci tracimy moc latania, cala, kilkugodzinna trase wsrod sniegu i sypiacych sie kamieni (w Andach nie ma czegos takiego jak szlak) pokonac musialysmy o wlasnych silach. I nie wiem jak, ale udalo sie! :) Dowod?Lomas Blancas 3850 m n.p.m.
I jak dla nas, prosze mi tu nie prychac, bylo to naprawde cos!
Towarzyszylo nam dwoch przewodnikow - David i Gonzalo - prawdziwi, argentynscy ludzie gor.
Znajdzie sie ktos jeszcze, kto watpi w nasze super moce...?
Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=D4-PcMSxrUA&feature=related

25 July 2008

Last tango in Buenos Aires

Hola Chicos!
I niestety... znow... zakochalysmy sie!
Tym razem w Argentynie. W argentynskim Buenos. Buenos - kosmopolityczne, liberalne, pociagajace. Monumentalne Centrum, legendarne Palermo, Magiczna La Boca z kolorowymi kamieniczkami.Klimatyczne kawiarnie, knajpki, restauracje, skwerki. Evita, Gombrowicz, Borges, Gonzalo... Wino, piekni ludzie i wszedzie obecne, zmyslowe tango! My wsrod peruwiansko-ekwadorsko-panamsko-chilijsko-argentynskiego towarzystwa, choc w anarchistycznych trampkach, zatanczylysmy jak gdyby nie pierwszy raz.
Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=l_QQOGLdOCo

Dzis juz jednak koniec tego szalonego tanca - czas na kolejny krok. Przed nami polozona u podnoza Andow stolica argentynskiego wina - Mendoza!

A teraz mala niespodzianka dla czytelnikow - wcale nie wymuszone - pozdrowienia! Pozdrawiamy wszystkich ktorzy sa z nami i przeciwko nam, katolikow, przewrotowcow, magistrow i magistantow, tych ktorzy nam dopinguja i tych, ktorzy nie wiedzac co czynia, wspolczuja nam, tych ktorzy w nas wierza i tych ktorzy kazali nam sie postukac, tych ktorzy pija teraz mleko z kozuchem, tych ktorych podrapal rano kot, czytajacych dzienniki i palacych potajemnie papierosa. Pozdrawiamy Rodzicow, Babcie (te ktore wiedza i te ktore mysla ze jestesmy w Hiszpanii) Dziadkow, Ciotki Klotki, ludzi zwanych Wujkami, Asymilantow, architektow, fililogow, budowniczych, tych ktorzy wpadali na Luka, dwie Anki, Simona, norweska dekadencje, Misia i jedna niebieskooka czarodziejke, ktorej atomowkowa wizje pozwalamy sobie zamiescic ponizej.
Besos y adios! (moze to sprowokuje Was, do napisania nam tutaj choc jednego slowa).
Wasze ulubione Los Chicas Superpoderosas Jo, Go & Jo.Hola Chicos!
And unfortunately... again.. we fell in love!
This time in Argentina. In Argentinian Buenos Aires. Buenos - cosmopolitan, liberal, attractive. Monumental Centre, legendary Palermo, magical La Boca with colour small houses. Atmospheric cafes, restaurants, squares. Evita, Gombrowicz (polish author), Borges, Gonzalo... Vine, beautiful people and tango all around! We among friends from Peru, Ecuador, Panama, Chile and Argentina. And even wearing anarchistic sneakers we danced tango like it wasn't our first time.
Music to hear http://www.youtube.com/watch?v=l_QQOGLdOCo

Today it's over of that crazy dance - time for a next step. Mendoza - the capital of Argentinian vine and Andes in front of us!

23 July 2008

Buenos dias Buenos Aires!

Buenos Aires? Wielkie, dostojne, kosmopolityczne. Widzialysmy obelisk, dom Borgesa, siegajace nieba kamienice i port. Nasz gospodarz Bratzo - Peruwianczyk z chorwackimi korzeniami, wielce interesujaca postac, pomogl nam postawic pierwsze kroki w slynnym Buenos. Mieszkamy na Recolecie - jednej z najciekawszych czesci miasta. Ech, poki co nie mamy czasu na dluzsze wyznanie. Plan na dzis - spotkanie z latynoamerykanska sztuka, urokliwa i kolorowa czescia miasta a wieczorem... tango! Adios amigos!
Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=ns1mW8BNIgQ

Buenos Aires? Huge and magnificent. We've seen obelisk on one of the wides avenues in the world, house of Borges, sky-high houses and a modern harbour. Our host - Bratzo from Peru, helped us with our first steps in Buenos. We're living in Recoleta - one of the most interesting parts of the city.
Plan for today - meeting with latin art, charming La Boca and in the evening... tango! Adios Amigos!
Music to hear http://www.youtube.com/watch?v=ns1mW8BNIgQ

21 July 2008

Sometimes we feel like a waterfall

Iguazu Falls. Wodospady Iguazu. I w jezyku guarani (jezyk lokalnych Indian) znaczy "wielki", guazu "woda". My wtorujac pani Roosevelt zawolalysmy "biedna Niagara!".
Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=sLaVEARwF28
Diabelsko wielka woda! Diabelskim nb zwany jest jeden z wodospadow. Nasza Gringo Podroz ewoluowala dzis w miejskich rajdow, na poziom wyprawy w prawdziwa dzungle. Liany, tukany, dziwne stworzenia o dlugich pregowanych ogonach, niebezpieczne insekty (Powerpuffs cale w Autanie) i zlowieszczy szum.Obejscie wodospadow zajelo nam caly dzien - ambitna pobudka o 6, frajerskie czekanie pod brama parku, 3 pawie, dlugie kilometry wybiegow. Wodospady mozna podziwiac z kazdego niemal miejsca - przechodzac po zawieszonych nad nimi mostach, sciezkami ponizej - kapiel gwarantowana. Do tego turystyczne atrakcje - schodzimy coraz nizej i nizej... Wczoraj turystyczny autobus, dzis wielka przygoda - wplyniecie motorowka pod dziko spieniona paszcze najwiekszego z wodospadow, rzygajaca wsciekle piana Charybde. Adrenalina! Piski i bardzo, bardzo mokre rezultaty. Dzikooooo! A jutro pakujemy znow swoje ukochane plecaczki, by wczesnym popoludniem zaladowac sie na poklad semi-cama autobusu do Buenos Aires. Tylko 20 godzin i bedziemy.
Buenos dias Powerpuffs! Buenos Aires! ;) Besos!

Iguazu Falls. In guarani language i means huge, guazu water. Really big water!
And we said: poor Niagara!
Music to hear: http://www.youtube.com/watch?v=sLaVEARwF28
Our gringo travel evaluated from city's tours into jungle exploration! Lianas, toucans, strange creatures with long tails, dangerous insects and a wild water.
Walking around all waterfalls took us whole day - ambitious wake up and 6 am and boring waiting in the front of the Park gates. You can see waterfalls from almost every place - walking through the bridged, catwalks and long kilometres of touristic treks. And the big event - we took a boat that took us almost inside one waterfall! Adrenaline, screams and very wet results. Wiiiild!
And tomorrow we pack again our lovely backpacks and start our semi-cama a travel to Buenos Aires. Just 20 hours.
Buenos dias Powerpuffs! Buenos Aires! ;) Besos!

No country for the old girls

I utknelysmy na ziemi niczyjej, pomiedzy Brazylia i Argentyna. Metafizyczne doswiadczenie. Po dziesieciogodzinnej jezdzie z przygodami, dotarlysmy do Foz de Iguacu, brazylijskiej czesci naszego celu. Ale slow kilka o podrozy. Kiedy wszyscy pasazerowie autobusu zdazyli zapasc w slodki sen, pojazd nagle zjechal na pobocze i wpadl do niego wielki grozny facet z kalachem, wykrzykujacy jakies grozby. Wystraszone spojrzenia... witajcie w Latynoskiej Ameryce. Na szczescie kolejny raz historie o tym, jak to w Am Pd nikt nie zna angielskiego okazaly sie prozne, mily Gernardo z siedzenia obok wytlumaczyl nam, ze to policyjna akcja w poszukiwaniu bialego proszku - chlopcy maja wyjsc na kontrole z autobusu, dziewczynki zostana przetrzepane w srodku. Hmm, milusio... Na szescie naszych narkotykow nie znalezli.
Potem byla dluga noc, dziki poludniowy ksiezyc w pelni i mglisty poranek. Psychodeliczny dworzec i nasza kolejna misja jezykowa. Udalo sie zlapac autobus do centrum, a nawet na granice. Wbili nam pozegnalna brazylijska wize i z melodia tanga w uszach przekroczylylysmy granice. A raczej strefe ziemi niczyjej, na ktorej siedzialysmy chyba z godzine...Czekajac na nasz piekny autobus za trzy amerykanskie dolary...
Przyjechal!
Argentyna!
Argentynska wiza :D
Jestesmy!

Przekraczanie granicy ma w sobie magie. A tu poza magia bylo jeszcze nasze wielkie zdziwienie - jak tu jest inaczej! Puerto Iguazu - choc dalej na poludnie - koszmarnie goraco! Czerwona ziemia, dzungla, zadziorne spojrzenia chlopcow - wszyscy wygladajacy jak Gael Garcia Bernal...
I nasz hostel z basenikiem. Kurtuazyjne podroznicze rozmowy na patio, wino z Mendozy i... tak Atomowki polecialy w pierwsze tango.

18 July 2008

Cosy Curitiba

A wiec krok numer trzy! Przytulna, elegancka i poludniowa Curitiba. My jak prawdziwe Gringo objezdzajace misateczko (jedyne 1,5 mlna mieszkancow) turystycznym autobusem. Yeah!
Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=fxowh0FMYPA&feature=related
Zacznijmy jednak od poczatku. Z Sao Paulo dotarlysmy tu Kometa Halleya - szalony kierowca gnajacy pomiedzy polami bananow i pelnia Ksiezyca. Do mieszkania naszych przeuroczych gospodarzy zawiozl nas Rysiek, a moze Riccardo taxi driver, ktory jakos nie dal sie skusic na nasze proby obnizenia ceny. Coz, trzeba pocwiczyc portugalski...
Fernando i Julio przywitali nas radosnie, po czym pojechalismy na pierwsza ekspedycje miasteczka. Bukoliczna Curitiba by night. Urocza!

Dwa kolejne dni to jak wspomnialam turystyczne przygody bialym autobusem: sliczne skosnookie emo, ogrod botaniczny (biala altanka), muzeum Niemayera (wielkie oko bez powieki - powalajace!),niemiecka karczma bez niemieckiego piwa (Curitiba, stan Parana ogolnie, jest miejscem zamieszkiwanym przez wiele mniejszosci narodowych: Niemcow, Wlochow, Polakow, ale o tym slowko ponizej), parki, placyki, skwerki, kosmiczne tuby-przystanki, drzewa w ksztalcie wielkich chwastow, slonce, lato i my. Jednym z najdziwniejszych punktow naszej wyprawy w te czesc Brazylii byl zdecydowanie tzw. Lasek Jana Pawla II (Memorial Polones), czyli kolebka polskosci dwanascie milionow kilometrow od Ojczyzny. Czarna Pani z przepaska "Boze cos Polske", zdjecie JP2, kujawskie pisanki, rubaszna pani Ewelina Las, ktora zaatakowala nas seria dziwnych pytan... A to Polska wlasnie. "Wesele", folklor i wielka zenua. Ale, co ja tam moge wiedziec - na emigracji mieszkalam tylko kilka miesiecy...
Curitiba - wielkie miasto klimatem przypomiajacym jak dla mnie Jelenia Gore. Troche inna, mniej egzotyczna strona Brazylii. Mniam.
Juz za kilka chwil kolejna odslona z cyklu Backpackers suckers (Mamo, to znaczy ze tylko glupki dzwigaja na plecach 20 kilogramow!) - opuszczamy (ech, tu wielkie westchnienie) ezoteryczna Brazylie, by wczesnym rankiem przekroczyc granice. Don't cry for us Argentina! Iguazu Falls, czyli bardzo duzo spienionej wody. Ale to juz w nastepnej odslonie.
Adeus Brazilianos!

So, step number three. Cosy, elegant and southern Curitiba. We as a real Gringo sightseeing in a touristic bus. Yeah! But, let's start from the beginning. We came here from Sao Paulo by Halleys Comet - crazy driver speeding through bananas fields and charming moonlight. To our hosts apartment we took a taxi - driver didn't want to discuss with us about the price. Well, I think we have to practice with our Portuguese.
Fernando and Julio (thank you guys so much for the hospitality! kissssssssssses!) welcomed us in their home and we had first ride around the city. Bucolic Curitiba by night. Delightful!
Two next days, as I mentioned, touristic adventure by white bus: lovely Chinese emo, botanic garden (white altana), Neimayer's Museum (great eye-amazing!), German pub without German beer, (Parana state is a place where many ethnic minority live: Germans, Italians, Polish), parks, squares, cosmic tubes-bus stops, trees looking as a huge weed (Curitiba symbol), sun, summer and Powerpuffs. One of the most weird experience was a visit in a Polish Memorial place, Wood of John Paul II - polish oasis twelve thousands kilometers far from the fatherland. Black Lady (polish patron - Saint Mary from Czestochowa) with a sign "God bless Poland", picture of JP2, rumbustious Mrs. Ewelina Forest, who attacked us with some strange questions. That's the polish explanation (yeyeyeyeye!). Folklore.
Curitiba - big city with a peaceful atmosphere. A bit different, less exotic Brazil. Yummy.
And very sad farewell with Curitiba guys :)
In a couple minutes next step of Backpackers suckers! - we are leaving (sigh!) esoteric Brazill. In early morning we gonna cross Argentinian border. Don't cry for us Argentina. Iguazu Falls in front of us.
Adeus Brazilianos!

15 July 2008

Sao Paulo - wielkie WOW!

I jestesmy. Jakims cudem, unoszac sie 30 centymetrow ponad chodnikami, znalazlysmy sie okolo godziny 12 w autobusie z Rio do Sao Paulo. Ostatnia szalona podroz autobusem, rozmowa ze swiadkiem Jehowy o Biblii (zostal zdecydowanie przegadany), rzut okiem na Miasto Boga - favelas i jedziemy.
Po 6 spiacych godzinach dotatlysmy do celu. I wcale nie rzucamy sie w oczy, wcale. Irlandzka Cholawo i blondi Bl powinny byly wrzucic sobie na wlosy jakas farbe. Ja tam czuje sie juz niemal Brazylijka. Szkoda tylko, ze jezyk tak dziwny. Ale, kto mowi ze sobie nie radzimy i nie nawiazujemy folkowych kontaktow ;)A wiec Sao Paulo - miasto gigant. Jedyne 10 milionow mieszkancow. 10 milionow!!! Z przylegajacymi do metropolii miasteczkami, 15. Coz... i widac to wszedzie - na ulicach, w metrze.
Nasz gospodarz Gabriel - inteligent o wyrafinowanym humorze. My oczarowane.
Pierszy dzien poswiecilysmy na zwiedzanie starego miasta - teatr, biblioteka, wiezowce, wiezowce, wiezowce... Miasto, masa, maszyna.
Jutro Avenida Paulista, nowoczesna i modna czesc miasta (nb 5 minut od naszego mieszkania), galeria sztuki wspolczesnej MASP i pewnie kolejne wiezowce.

Sao Paulo - widok z 36. pietra (Sao Paulo - wiev from 36th floor).Nam szczeki opadly.

I swietna wystawa muzyki Boss Nova w Muzeum Sztuki Wspolczesnej.

Sugerowane tlo muzyczne: http://www.youtube.com/watch?v=xRqI5R6L7ow

And amazing Bossa Nova Exhbition n in MAM (Modern Art Museum). Three Muses. Trzy Gracje jak kto woli...

Plan minimum na dzien dzisiejszy wykonany: MASP (Candido Portinari - polecamy!!! i jak zawsze oniesmielajacy Monet), MAM, Avenida Paulista - szklane domy. Wieczorem jeszcze jazzowo-brazylijskie asymilacje, a jutro adeus Sao Paulo! Wielkiej Gringo Podrozy ciag dalszy - Curitiba czeka. Ciao ciao!

Girls from Ipanema

Ok, dosc tej smetnej zeromszczyzny.
Ostatni dzien w Rio. Serce sciska zal okrutny! Ale miejsce niesamowite i pozegnanie adekwatne.
Zaczynajac od caipirinhi na Ipanemie, gdzie oldschoolowi bossa novi rockerzy odspiewali nam "Girl from Ipanema" (w drugim bisie dziewczyna byla from Polonia), surferzy w tle przelamywali fale a my rozkochiwalysmy sie w Rio do granic wytrzymalosci. Brr!
Potem byla tropikanla wedrowka poprzez siegajace nieba palmy i alejki Jardim Botanico (ogrod botaniczny).A wieczorem, zielona noc, urodziny naszego gospodarza Diego. Bohema dobrze bawi sie (na mysli mam bynajmniej nie koscistego Roberta, a najlepsze brazylijskie piwo, nomen omen, Bohema). Bylo wiec bohemicznie i undergroundowo. Brazylijczycy probowali nas usilnie przekonac co do pewnych zwyczajow ostatniej nocy w Rio... coz, z jednego skorzystalysmy bez wahania:
wschod Slonca na Ipanemie...
Tylko popatrzcie.Motylki w brzuszku.
Zegnaj Rio!
Nie, nie zegnaj... do zobaczenia!

Gratis od Atomowek: nasza ostatnimi czasy brazylijska nuta no One, slynna "Girl from Ipanema"
Obrigada!

Last day in Rio? Noooo :(
City worth realy good farawell.
We started from caipirinha (yes, Marco, you were sooo right ;)) on Ipanema Beach where old bossa nova rockers sang us beautiful "Girl from Ipanema" (in the second "bis" the girl was from Polonia), surfers were fighting with huge waves, and we were falling and falling in love with Rio.
After that we had a nice exotic walk through heaven high palms in Botanic Garden.
And the evening. Last night in Rio, bohemian (Bohema - the best brazilian beer) and underground. Brazilians tried very hard to convince us to some rio's last night habits...
We agreed at least for one without hesitatnion. Sunrise on Ipanema Beach.
Just look.So, goodbye Rio!
No, no goodbye... see you later!

And plastic fantastioc Christo Redemptor... Of course we bought one ;)


12 July 2008

Zakochiwania sie w Rio ciag dalszy

Mieszkancy Rio mowia, ze Bog stworzyl swiat w piec dni, a szosty poswiecil na Rio. Piekna i jakze trafna metafora. Rio - szalone sloncem, muzyka, kolorami i wspanialymi ludzmi. Pociagajace, magiczne, elektryzujace - wybuchowa mieszanka! Po wczorajszych szalenstwach na Copacabanie i kolejnej nocnej sambie, dzis blakalysmy sie przez kilka godzin po centrum. Stara i nowa katedra, monumantalne budynki jak Palace Imperial, czy siegajace do nieba wiezowce, a wsrod nich kolorowe kolonialne kamieniczki, przed ktorymi padamy na kolana.

Aniol Gabriel (HC rulez) zabral nas do secesyjnego herbacianego salonu, gdzie kolejny raz ugiely sie pod nami nogi (z zachwytu rzecz jasna), po czym odkrytym tramwajem sprzed stu lat, wspielismy sie na Santa Teresa - jak donosi nasza biblia - "the coolest part of Rio". Szalony tramwaj pial sie na wzgorze z uczepionymi po bokach smialkami, ktorzy jak gdyby nigdy nic, wskakiwali i wyskakiwali z pedzacego pojazdu. A Santa Teresa? Miejsce ezoteryczne: znow te niesamowite, rosnace na wzgorzach kolonialne kamieniczki rodem z "Od zmierzchu do switu", klimatyczne zakatki, waskie uliczki, egzotyczni ludzie. Wyrafinowany i artystyczny klimat.
"Po prostu kocham!"Postanowione - zostajemy w Rio jeden dzien dluzej (tniemy limit przeznaczony na Sao Paulo). Dzis, chodz po wczorajszym szalenstwie jestesmy troche zoombie, Copacabana noca i wielki plan, by zobaczyc wschod slonca na Ipanemie - jak wiesc niesie, cos czego przegapic nie mozna.

Sobote sponsoruje rejs na lezace niedaleko Rio rajskie wyspy oraz miejski ogrod botaniczny. Wieczorem nasz przemily gospodarz Diego swietuje urodziny, wiec ostatnia noc w Rio zapowiada sie... ciekawie ;)
Wspomniec tez wypada, ze dzis mija pierwszy tydzien naszej podrozy.
Tyle niesamowitosci, a to dopiero poczatek! Ha. Ciao ciao!

10 July 2008

High five with Christ Redemptor

Hmm, zacznijmy przewrotnie od posumowania.
Pierwsza lekcja samby na Lapie, kolejna caipirinha, Pao de Açucar, Corcovado czyli Chrystus ktory rozpostarl nad nami swoje ramiona, mleczko kokosowe na plazy Ipanema, soczek ze swiezej marakui, Gombrowicz po portugalsku, caipirinha, kolejna probka brazylisjskiej muzyki, podroz za jeden usmiech - taksowka przez favelas, 30 stopni w cieniu, Copacabana, szalona jazda autobusem przez Rio, kokosowe kolczyki, pierwsza kapiel w oceanie, dwumetrowe fale, caipirinha... ech, och, ach!

Juz dzis podjelysmy decyzje, by zostac w Rio troche dluzej.
Ok, ciao ciao, lecimy na Copacabane pracowac nad opalenizna.

Hmm, let's start from tricky summary.
First samba lesson on Lapa, another caipirinha, Pao de Açucar, Corcovado - Christ splaying his arms around us, coconut milk on Ípanema Beach, juice from fresh maracuja, Gombrowicz in Portuguese, brazilian music, crazy taxi ride throught favelas, 30 degrees (frozen winter), Copacabana (her name was Gosa, she was a showgirl), coconut earings, first swim in ocean, two meters high waves, caipirinha... och, ach, ech!
We've already made a decision to stay in Rio longer.
Ok, ciao ciao, Copacabana is waiting!

08 July 2008

Flamengo dream

Hej, dzieci jesli chcecie zobaczyc wiecej nas, na picase dzis zapraszam Was :D
Zdjecia na stronie www.picasaweb.google.com/jobzzbzz
Adeus!

If anyone wants to see more of Powerpuffs www.picasaweb.google.com/jobzzbzz
We'll add something (hopefuly) everyday.
Ok, Sugar Loaf waiting :)

Rio de Janeiro! What more to say?


Jestesmy tu! Jestesmy!
Chrystus na horyzoncie rozklada ramiona, capirinha i pierwsza "zemsta" zaliczona. Ha!
Bzz cala w OFFie, a nasi gospodarze szeleszcza w bardzo latynoski sposob. Mniam! :D
Oh my God I can't believe I've never been this far away from home!
20 stopni, palmy, Flamengo czyli artystyczna dzielnica Rio...
Moze lepiej bedzie to po prostu pokazac?!?
Adios Amigos!
English version? Rio! Rio! Riooooooooooooooo!

PS. O, Gio mio!

07 July 2008

Uno... dos... tres... Barcelona, Madrid!


Let`s do the hoola! We did the hoola! Magnificent Barca, cool Mediterrenian bath and Mojito in gay Madrid! Besos Marco :*


Estetyczny zachwyt w Barcelonie - morze, San Miguel, my i Sagrada Familia. Backpackers suckers! W Madrycie dostalysmy po rozy w zeby, pollitrowe mojito i 40stopniowa szanse na roztopienie sie. Ok, lecimy, bo za 2 godziny samolot do Rio :D

TO SIE DZIEJE NAPRAWDE!

Girls power. Mla!