I 40 szczesliwych Gringo-wybrancow dojechalo do La Paz.
La Paz - wyobrazcie sobie starego amerykanskiego boga, ktory wykopal wielka dziure, by umiescic miasto posrod wielkich gor. Kotlina? Dolina? Wielka, wielka dziura, z brzegami porosnietymi chaosem ceglanych domkow. W tle majestatyczna Illimani (osniezony szczyt).
La Paz, jak kto woli, jedna wielka favela.Prawdziwa miejska dzungla domow, targow, handlujacych indianskimi precjozami Indianek, wyrzykujacych nazwy kierunkow taksowkowi naganiacze, olbrzymie owocowe salatki za 6 boliwianow, targ czarownic, zasuszone zarodki lam na szczescie, bozek pomyslnosci Ekeko, cudowny chaos kolorow, dzwiekow i zapachow.
Zasuszone zarodki lamy na szczescie. Targ Czarownic.
Wszystko pod prad, przy nieodlacznej kakofonii klaksonow i okrzykow. Pucybuci, romantyczne uliczki, niezwykle muzea, kolorowi ludzie i spaleni upalnym boliwijskim sloncem Gringo.
Gosa molestowana przez ulicznych pucybutow - w koncu ulegla. Go i nasz przyjaciel Felix.
Calle Jaen i boliwijskie uczennice
My trzy plynace na fali tego niesamowitego miejsca.
No comments:
Post a Comment