11 August 2008

Tour de Salar Babe!

Tour de Salar - trzydniowa eksploracja solnej pustyni i wielu innych miejsc niesamowitej Boliwii. Kilkaset kilometrow pustyni i skrywanych przez nia tajemnic az po chilijska granice.
Nasz rajdowy team - Jo, Go, kucharka Magda, Belgijka Elize, nasz kierowca Juan, para Francuzow Ana i Xavier, drugie Jo.

DZIEN 1

O godzinie 11 pakujemy plecaki i prowiant na dach jeepa, siebie do srodka i w rytmie boliwijskich przebojow wyruszamy na wyprawe! Jako ze Juan przez trzy dni mlocil wkolo trzy plyty - boliwijski folk "po prostu kocham!"
Pierwszy przystanek to frenetyczne cmentarzystko boliwijskich pociagow. Swego czasu swietnie dzialajace polaczenie Chile-Boliwia, dzis miejsce na sesje zdjeciowe pomyslowych Gringo.

Jedziemy dalej! Juan nie szczedzi silnika. I wplywamy na suchego przestwor... yyy, Salar de Uyuni. Najwieksza solna pustynia na swiecie! Salar jest pozostałoscia po wyschniętym slonym jeziorze polozonym na plaskowyzu Altiplano w Andach. 3653 m n.p.m.! 200 km kwardatowych niekonczacej sie bialej pustyni. Powierzchnia soli na pustyni przyrasta 2 cm na miesiac. Sol jest co jakis czas zagarniana w kopczyki, a pozniej wywozona do fabryk i przetworni. Nas interesowala jednak bardziej estetyczna strona tego niezwyklego pustkowia. Blekitne, lekko zachmurzone niebo i solna biel az po horyzont.

Salar to rowniez kuszace miejsce fotograficznych eksperymentow by Powerpuffs :)


Lunch na pustyni (nasza boliwijska kucharka okazala sie mistrzynia!) - danie numer jeden - mieso lamy! Hmm, cos jak bardziej smierdzaca wolowina.

Jedziemy. Przed nami wyrastajaca jak gdyby z nikad Isla de Pescado - byla rafa koralowa, ktora ukochaly sobie wyrastajace nawet na 20 metrow kaktusy! To wszystko na tle bialej pustyni. Przechadzka wsrod labiryntu kaktusow - giganty na wyspie maja nawet tysiac lat!

Dzien pierwszy zakonczony - jedziemy na nocleg w... solnym hostelu. Solny budynek, solne lozka, solne stoly i przepyszna boliwijska kolacja. Buenas noches!

DZIEN 2

Buenos dias - Juan budzi nas z naszych slonych snow wczesnym rankiem, sniadanie i jedziemy. Krok pierwszy - wulkan Diablo i surrealistyczne magmowe skaly - skutek dzialania ow Szatana.


Vamos! Kilometry pustyni zostaja za nami. Krajobraz raz ksiezycowy, raz rodem z Marsa. Pustnie, przedziwne skalne formacje, gory na dalekim horyzoncie, kaktusy i nieodlaczy element boliwijskiego krajobrazu - przeurocze, choc nie az tak smaczne, lamy.

Dojezdzamy do pierwszej laguny. Wyrastajace nagle gdzies na srodku pustyni jezioro, ktore za miejsce dostojnych przechadzek obraly sobie przeslicznie rozowe flamingi!
Lunch w towarzystwie rozowych ptaszynek i jedziemy na kolejna pustynie. Slynnna skala w ksztalcie drzewa, upadla Jo, wspinaczkowe popisy, dzikie plasy i jeszcze dziksze zdjecia.
Woda, pustynia, woda - boliwijski krajobraz zachwyca roznorodnoscia. W jednej chwili z czerwonej pustyni przenieslismy sie nad brzegi kolejnej laguny - Laguna Rosa - spektakulany cud!
I nocleg na ponad czterech tysiacach metrow. Buda w srodku pustyni, przemarznieci Gringo (na dworze jakies minus 20...), wystepy indianskich dzieci i nadzieja na przetrwanie mroznej nocy. Slodki sen z czterema warstwami bluz, bluzek, indianskich swetrow, w czapce, szaliku, rekawiczkach i welnianych skarpetach, wszystko to owiniete w spiwory i trzy warstwy kocy. Slodkich snow! Brr!

DZIEN 3

Pobudka o 5! O, Juan - litosci! Na dworze minus 30. Szron na wasie, lunatyczne zaladowanie sie do jeepa - jedziemy! Na pobudke - ziejace siarka gejzery! Puff puff parujaca z glebi ziemi woda na tle wschodzacego slonca. I widniejacy w tle baaaardzo aktywny wulkan - na nasze szczescie tego dnia leniwy.
Zimno, przeszywajace zimno!
Ale jedziemy dalej - nadzieja na rozgrzanie zlodowacialych cial, czyli Aquas Calientes, gorace zrodla. Wyzwanie dla prawdziwych... dla odwaznych w kazdym razie. Rozebrac sie do bikini przy minus 30 i wskoczyc do bardzo goracego, naturalnego jacuzzi. Gosie serdecznie gratulujemy :)
Zlodowaceni i ci rozgrzani goraca woda, udalismy sie na sniadanie - smialkowie, ktorzy pozwolili sobie na kapiel z soplami na wlosach (sic!) zasiedli do stolu. I jedziemy w kierunku chilijskiej granicy. Po drodze Laguna Verde - zielona, przepiekna laguna na tle osniezonych gor. Tysiace barw i kolorow! I bardzo artystowskie doswiadczenie - pustynia Salvadora Dali. Inspiracja? Znajoma przestrzen. Czysty surrealizm!
Pozniej byly znajome kilometry pustyni, dzikiej drogi przez rzeki i gory (opona pekla tylko raz), wizyta w indianskiej wiosce na luch, lamy, lamy i pustynia.
Wieczorem powrocilismy do Uyuni. Uyuni bardzo zajetym swietowaniem niedpodleglosci i jutrzejszego referendum. My i dziesiatki innych podroznikow zostalismy zmuszeni do pozostania w tej uroczej dziurze na conajmniej kolejny dzien.
Z wielka nadzieja na przyszlosc i na wznowienie niedzielnym wieczorem ruchu oddalysmy sie lenistwu.

A niedziela? Wielka feta. Muzyka, folklor i prohibicja. Gringo jak leniwe koty wylozeni na lawkach, oczekujacy na cud. Cud, ktory dla nas sie stal - przemily Alberto z agencji za flaszeczke Wyborowej (nasze magiczne plecaki kryja wiele tejemnic), zarezerowal nam bilety na wieczorny, jedyny autobus do La Paz!

Adios Uyuni! Bienvenido La Paz!

4 comments:

pempo said...

generalnie nie to zebym sie czepial ... ale po wpisaniu na google nazwy miejsca w ktorym bylyscie wyskakuja zaskakujaco podobne fotki do waszych ... na waszym miejscu podal bym tych ludzi za plagiat ... ;p

pozdro6000

Unknown said...

Oj pempo jak na mój gust to po prostu słaby fotomontaż;>

jo said...

To pojedz sobie tam Cwaniaczku i zaszalej oryginalnoscia :P

pempo said...

ciekawe czemu tam taka madra nie bylas ?
nie musze nigdzie jechac i popisywac sie moja orydzinalnoscia ;p